Jak wyglądają święta w Cardiff? I dlaczego kojarzy mi się to głównie z wodą? 🙂 To był prawdziwy skok z deszczu pod rynnę…

Po wyjeździe z Porto przyszedł czas na… Cardiff. Wiem, wiem… Nie jest to najlepsza zmiana, jeśli mamy na myśli piękna, słoneczną i ciepłą Portugalię, która faktycznie taka jest wiosną, latem i jesienią. Jednak pamiętać należy, że północ Portugalii w grudniu dość mocno rozczarowuje pogodą.

W Porto byłam szczęściarą i przez dwa dni mojego pobytu cieszyłam się słońcem i przyjemną temperaturą. Po wyjeździe w góry często padał deszcz i było potwornie zimno ze względu na dużą wilgotność. (po szczegóły zajrzyj do poprzedniego wpisu) To, co było najbardziej dokuczliwe, to brak ogrzewania w domach! Nie pojmuję, ale tak jest w portugalskich domach starego typu.

Zatem – moją decyzję o powrocie w grudniu do Wielkiej Brytanii można by nazwać skokiem z deszczu pod rynnę.
I tak było. Niech nie zwiedzie Was tytuł tego wpisu – niestety nie były to Święta w śnieżnej Snowdonii w górskiej chacie z kominkiem.

Zawsze kiedy wracam do UK czuję się trochę schizofrenicznie. W Cardiff mieszkałam kiedyś przez pół roku, więc kiedy pojawiam się tam ponownie, mam poczucie bycia trochę u siebie, ale jednak wciąż nie jest to mój dom i zapewne nigdy nie będzie. Wiem jak się poruszać, mam swoje ścieżki i znam charakter miasta, ale wciąż nie mogę go nazwać moim miejscem na ziemi.

 

Skąd wzięłam się w Cardiff tym razem?  Powodów było kilka. Po pierwsze uzbierało się kilka spraw formalnych, wymagających mojej obecności na Wyspach. Wiecie, Brexit i takie tam 😉 

Po drugie miałam zapewnione ciepłe, przytulne lokum w pokoju mojej siostrzenicy, która studiuje na Cardiff Uni. Ważna sprawa po zimnej Portugalii : )Tu mogłam w spokoju i cieple (!) nadrobić zaległości w pisaniu.

Po trzecie – po raz pierwszy w życiu postanowiłam zbojkotować Święta i całe to okołoświąteczne wariactwo. Tak oto 16 grudnia 2019 roku wylądowałam w Bristolu. Stąd, spod samego terminala autobusem National Express dostałam się do Cardiff i wysiadłam przy campusie uniwersyteckim, gdzie miałam swoją bazę. Cała podróż z drzwi do drzwi w Arcos de Valdevez do Cardiff zajęła mi 12 godzin. Miasto przywitało mnie znajomą czernią mokrych ulic i dekoracjami świątecznymi. Winter Wonderland znajdowało się 10 min od domu. Kto lubi łyżwy, atmosferę wesołego miasteczka, śmieciowe jedzenie z budki i grzańca – będzie wprost zachwycony 😉 Podczas mojej wizyty Winter Wonderland bardziej przypominał Winter Waterland (bo lało :). Panowie z obsługi w rytmie piosenek christmasowych, w tym OCZYWIŚCIE “Last Christmas” robili, co mogli, rozpylając w powietrzu białe wiórki ‘czegoś tam’  imitujące śnieg.

 

Święta w Cardiff
Zamek w Cardiff

Z czym kojarzy mi się Cardiff?
Pogodowo z wiatrem i deszczem i wieloma codziennymi zmianami aury. Bywa tak, że rano jest słonecznie, a dwie godziny później nadciągają wstrętne chmurzyska i przez resztę dnia leje.
Bywają też miłe niespodzianki, tak jak np. w Boże Narodzenie, kiedy przez cały dzień było słonecznie, a błękitny kolor nieba fajnie wyszedł na zdjęciach.

Cardiff zawsze też przywodzi wspomnienia o ludziach, których poznałam, mieszkając tu kilka lat wcześniej. Wtedy, m.in. udzielałam lekcji angielskiego rezydującym tu Polakom. Tak poznałam Arka.

Chcesz wiedzieć, co było dalej, przeczytaj kolejny wpis. 

 

Polecam też: 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *