Co to jest windfall i jaki ma to związek z Tajlandią? Dowiesz się z poniższego wpisu, dla którego inspiracją było wspomnienie z Facebooka. 

Dziś Pan Fejsbuk kolejnym zdjęciem z cyklu your memory (wspomnienie) przywołał mój drugi pobyt w Tajlandii, a konkretnie wycieczkę z naszą grupą ze szkoły masażu do gorących źródeł 🙂 To mnie akurat bardzo zdezorientowało, bo w Tajlandii z natury jest niemiłosiernie gorąco i parno, więc wyjazd na gorące źródła można porównać do propozycji zjedzenia gorącego rosołu w upalny dzień. No, ale wycieczka się odbyła, ogrzaliśmy rozgrzane nogi w gorącym strumieniu i zobaczyli, jak ugotować jajko w gejzerku ;), A potem te jajka zjedliśmy…

windfall
Gorące źródła gdzieś w Tajlandii 🙂

Skąd ja się wtedy w tej Tajlandii znalazłam? No to od początku. 

Jest w angielskim takie słowo windfall. Czy kojarzy się to Wam z czymś fajnym? Bo mnie tak! To znaczy jeśli dotyczy strąconych przez wiatr owoców lub drzewa powalonego przez silny wiatr – to szału nie ma i ekscytacji nie czuję. Ale windfall to też nagły, niespodziewany przypływ dużej gotówki, np. z wygranej lub spadku. 4 lata temu trafił się i mnie i był to NAPIWEK! Celowo używam wielkich liter, bo “napiwek” nie robi wrażenia, chyba że jest w wysokości 450 €. Dla mnie to prawdziwy ‘NAPIW’ 🙂 Biorąc pod uwagę fakt, że ja nigdy w życiu nie dostawałam napiwków (charakter mojej pracy w Polsce wykluczał wszelkie ekstra gratyfikacje finansowe poza pensją) wydarzenie to było szczególne – po pierwsze było dla mnie totalną nowością, a po drugie jego wysokość była naprawdę zaskakująca. Spędzałam wtedy zimowy sezon w Austrii jako chalet host (patrz wpis) i opiekowałam się ogromną chatą w Alpach w Aurach bei Kitzbuhel, która przez większość czasu stała pusta i poza mną nikogo w niej nie było. Ale na ostatnie 4 dni 2014 roku chatę wynajęła grupa z Niemiec. Było tam ok. 7-9 młodych osób bez dzieci  (jedni wyjeżdżali wcześniej, drudzy przyjechali później więc trudno się ich było doliczyć). Pieniądze dla tych osób chyba nie stanowiły problemu. Dzień przed Sylwestrem zamówili zakupy ze sklepu w Monachium (Monachium nie jest w Austrii ;), które przywiózł im taksówkarz –  a były to głównie przekąski, sery i szampan. Rachunek za taki kaprys opiewał na 3,500 €, stąd wnoszę, że napiwek, jaki dostałam przy pożegnaniu też nie był dla nich jakimś wielkim wyrzeczeniem.

Dodam tylko, że w tamtych okolicznościach i środowisku zostawianie napiwków było normą, a ja miałam to nawet w kontrakcie 😉 Ten nagły przypływ gotówki okazał się dla mnie świetną niespodzianką, za którą postanowiłam po zakończeniu sezonu gdzieś polecieć, najlepiej do ciepełka. “Gdzieś” było mocno niesprecyzowane, podobnie jak moje plany co ze sobą począć po sezonie. Mój kolega z Australii wpadł wówczas na pomysł, abym zrobiła szkołę masażu tajskiego u źródeł, w Tajlandii. Pomysł na tyle mi się spodobał, że po zrobieniu szczegółowego przeglądu szkół tego typu wybrałam jedną – TTC Spa School w Chiang Mai, a następnie kupiłam bilet do Bangkoku.

Bilet kosztował 350 € (Turyn-Bangkok z przesiadką w Istambule) zatem 100 euro zostało mi jeszcze na przysłowiowe waciki. Turyn wybrałam dlatego, że przed wylotem przez 10 dni przebywałam w ramach workaway u fantastycznej Marii w Bricherasio i jej cudownym B&B koło Turynu właśnie… (lotnisko w Turynie bardzo fajne!)

Co się wydarzyło w Tajlandii opowiem już przy innej okazji:) 

A Wy, na co wydalibyście 450 euro, które Wam z nieba spadły?

Intuicja mówi mi, TUTAJ też może Cię coś zainteresować 🙂

Spodobał Ci się ten tekst? Jeśli tak, to ucieszę się z wirtualnej cegiełki 🙂 Postaw mi kawę na buycoffee.to

WordPress › Błąd