Blondynka na rowerze, czyli jak się (nie) zgubić w USA (za 150€ :)

blondynka na rowerze

Blondynka na rowerze, czyli jak się (nie) zgubić w USA – ten tytuł może zapowiadać historię o nierozgarniętej kobiecie, dla której Floryda w styczniu na rowerze to niemałe wyzwanie. Zwłaszcza jeśli celem jest plaża, a droga wiedzie przez dużą aglomerację z intensywnym ruchem ulicznym.

Hmm… No dobrze, może nie chodzi o osobę nierozgarniętą, ale raczej o okoliczności, które naprawdę okazały się wyzwaniem. Dlaczego?


*Jeśli widzisz coś na niebiesko, to można w to klikać 😉 *


Ta historia wydarzyła się w styczniu wiele lat temu, na Florydzie. Wspominam ją zawsze z rozbawieniem – choć wtedy wydawała mi się trochę dramatyczna, a miejscami wręcz kuriozalna.

Świetnie nadaje się na opowieść o przysłowiowej blondynce (w oryginale: to ja), chociaż muszę stanąć w swojej obronie – bo sytuacja była, rzekłabym, ambiwalentna (trudne słowo, wiem). Tak to jest, gdy człowiek – czyli blondynka – wybiera się rowerem przez dużą amerykańską aglomerację i sieć dróg i autostrad w Stanach Zjednoczonych.


✈️ Spontaniczny lot do USA – od czego to się zaczęło?

A więc od początku.

Ponieważ w moim świecie najważniejszy jest spontan, wszystko zaczęło się dwa miesiące wcześniej. Nie było czasu na długie rozważania w stylu: „kupić czy nie kupić?” – szczególnie że chodziło o promocję norweskiego agenta Widerøe.

W sobotni wieczór, 23 listopada 2013 roku, pojawiła się nagle wiadomość, która zelektryzowała wszystkich miłośników taniego latania: bilety do Newark za 645 zł!

Każdy samolotowy włóczykij wie, że takiej ceny się nie ignoruje. Słowo się rzekło, kobyłka u płotu – to była chyba najszybsza decyzja o zakupie biletu w moim życiu.

Po kilkudziesięciu minutach serwery były tak przeciążone, że nie dało się wejść na stronę. Po godzinie – cena wzrosła niemal trzykrotnie. To była dobra szkoła dla wszystkich łowców lotów.

Zasada numer jeden brzmi: nie dzwoń, nie pisz, nie pytaj, nie czekaj – po prostu bukuj. Inaczej ktoś Ci sprzątnie okazję sprzed nosa.


🛂 A co z wizą do USA?

A żeby dodać smaczku tej historii, dodam tylko, że w tamtym czasie wciąż obowiązywały wizy do USA, której fizycznie jeszcze nie miałam.

Wizytę w konsulacie miałam umówioną dopiero na poniedziałek, 25 listopada – czyli dwa dni później. Na szczęście byłam przezorna – termin ustaliłam dużo wcześniej, przeczuwając, że w lotniczym świecie może się zacząć gorący okres. Od września na portalach podróżniczych pojawiały się naprawdę świetne okazje. Zbyt często umykały mi sprzed nosa – dlatego ostatecznie umówiłam tę niewdzięczną wizytę w konsulacie w Krakowie.

A to, że dokładnie dwa dni przed terminem kupiłam bilet z Warszawy do Newark (w obie strony!) za 150 euro, to już czysty przypadek 😊


Pierwszy przystanek w USA – Bristol, Connecticut

Mój pobyt w USA miał trwać dwa tygodnie – tyle, ile trwały polskie ferie zimowe w styczniu. Pierwsze kilka dni spędziłam w mieście Bristol w stanie Connecticut, u mojej koleżanki z podstawówki, Edytki.

Ta historia zaczęła się jednak dość niefortunnie. Czekając na samolot w Warszawie, dostałam wiadomość, że Edyta trafiła do szpitala. Z lotniska miał mnie więc odebrać jej mąż.

Na szczęście wszystko skończyło się dobrze – historia ma happy end, a więcej o niej możecie przeczytać TU😊

United Airlines
UA 9424
Sun 19 Jan 06:55 – 08:50 Warsaw(WAW) – Frankfurt(FRA) 1PC1) K
United Airlines
UA 51
Sun 19 Jan 11:05 – 14:10 Frankfurt(FRA) – New York(EWR) 1PC1) K
United Airlines
UA 106
Fri 31 Jan 17:10 – 07:20 New York(EWR) – Munich(MUC) 1PC1) K
United Airlines
UA 9093
Sat 01 Feb 10:45 – 12:20 Munich(MUC) – Warsaw(WAW) 1PC1) K

ferie na Florydzie w Naples
Marina w Naples, Floryda

 

 

Tymczasem – wracając do mojej opowieści.

Po kilku dniach spędzonych w Connecticut poleciałam do Fort Myers na Florydzie, żeby w mieście Naples (czyli amerykańskim Neapolu) odwiedzić mojego znajomego Chrisa. Przede wszystkim jednak chciałam wygrzać stare kości w dobrym klimacie.

Chris i ja poznaliśmy się w Polsce, kiedy pracował jako nauczyciel angielskiego w różnych szkołach językowych – to tu, to tam. Zdarzyło mi się być jego przewodniczką po kilku fajnych miejscach w Polsce, więc teraz przyszła pora na rewanż 😉.

Była zima. Było zimno. A ja nie lubię słowa „zimno”. Na szczęście linie lotnicze JetBlue przyszły mi w sukurs i sprawiły, że mogłam uciec z mroźnego Connecticut w stronę prawdziwego słońca. Idealny wypad na chwilę do ciepłego Naples na Florydzie.

Chris w tygodniu pracował, więc nie mógł mi towarzyszyć w eksploracji okolicy. Byłam więc zdana na siebie. Drugiego dnia pobytu dostałam od niego wskazówki, jak rowerem dotrzeć na plażę. Byłam przygotowana na duże odległości – więc pojechałam!

Najpierw trzeba było pedałować wzdłuż głównej, ruchliwej czteropasmówki. Potem skręcało się w kolejną, równie ruchliwą czteropasmówkę. Dopiero trzeci etap trasy był spokojniejszy – prowadził mało uczęszczaną ulicą, pomiędzy ładnymi domami i rezydencjami, prosto na plażę.

Dookoła rosły palmy, było dużo zieleni i piękne słońce. Udało mi się zrobić godzinny spacer brzegiem oceanu i zobaczyć przy okazji mnóstwo ciekawego ptactwa – z długimi dzióbkami, długimi szyjami i/lub długimi nogami 🙂 W Naples znajduje się rezerwat ptaków, więc trudno ich tam nie spotkać.

O ile droga na plażę minęła bez przeszkód, o tyle w drodze powrotnej zaczęły się schody.

W planie miałam powrót inną trasą, żeby po drodze spotkać się z Chrisem pod biblioteką, w której byliśmy poprzedniego wieczora. Na mojej prowizorycznej mapce było zaznaczone, że po zakończeniu spokojnej ulicy prowadzącej z plaży, mam skręcić w prawo – w główną czteropasmówkę.

Tak zrobiłam. Tym bardziej, że zobaczyłam znak: „Library, next right”. Uspokoiło mnie to, bo wyglądało na to, że jestem na dobrej drodze.

Niestety – teraz dopiero zaczął się „cyrk” 😅

Kokos na plaży w Naples, Floryda
Kokosy na szczęscie nie spadały na głowę 😉

🌀 Rowerem przez Florydę: część druga – cyrk trwa

Zmienię teraz czas na teraźniejszy, żeby nadać tej historii większego dramatyzmu.

Jadę, jadę, jadę i jadę. Chodnika nie ma, a „ścieżka rowerowa” to wąskie pobocze (bo tak tutaj wyglądają ścieżki rowerowe). Po mojej lewej stronie — cztery pasy ruchu i samochody jadące średnio 70 km/h.

Nagle ścieżka rowerowa się kończy. I co teraz?

Orientuję się, że chyba jednak za wcześnie skręciłam w prawo i ta droga nie zaprowadzi mnie ani do biblioteki, ani nawet w przybliżeniu do miejsca spotkania. Mój zmysł orientacji podpowiada, że muszę się dostać na drugą stronę tej głównej, ruchliwej drogi — czyli przejechać przez 8 pasów jezdni (!!) — a potem skręcić w najbliższą ulicę w lewo, żeby kierować się w stronę domu.

No ale jak to zrobić?

Przydałoby się jakieś skrzyżowanie, światła, przejście dla pieszych… których oczywiście nigdzie nie ma!

W końcu dostrzegam w oddali po prawej duży parking przy centrum handlowym. Tam postanawiam się zatrzymać, zebrać myśli i zastanowić, jak wybrnąć z tej sytuacji.

I tu zaczyna się „cyrku część druga”, ponieważ nie mam pojęcia, gdzie jestem 🙂


📞 „Gdzie jesteś?” – czyli pytanie, na które nie ma odpowiedzi

Dzwonię do Chrisa. Opowiadam mu, co się stało i gdzie (chyba) jestem. Oczywiście pada pytanie, którego NIKT się nie spodziewa:

– Gdzie jesteś?
– Nie wiem 🙂 – rzucam ciętą ripostą.

Chris mówi, żebym jechała na wschód. Z czym może i bym się zgodziła, gdyby nie fakt, że za cholerę nie mam jak się dostać na drugą stronę ulicy. No bo jak, skoro nie ma ani świateł, ani przejścia?


🗣️ Pomysł awaryjny: zapytaj obcych i… daj im telefon

Po krótkiej burzy mózgu wpadam na genialny pomysł: zaczepię kogoś i poproszę, żeby przez telefon wytłumaczył Chrisowi, gdzie jestem, a on mi poda dalsze wskazówki.

Tak też robię.

Najpierw trafiam na kobietę, która — tak jak ja — jest przyjezdna. Więc nic z tego.

Za drugim razem mam szczęście! Jakiś gentleman z bostońskim akcentem zgadza się porozmawiać chwilę z Chrisem. Po krótkiej rozmowie wiem już, którędy jechać 🙂

Na szczęście znajduję przejście dla pieszych i kolejną ruchliwą drogą jadę około 5 km, aż do skrzyżowania z ulicą, która biegnie wzdłuż domu Chrisa.

Ufff…


🎯 Wracam do czasu przeszłego – dramatyzm opadł

Było stresująco, ale w sumie zabawnie i z przygodami — a to właśnie lubię.

Skąd takie pogmatwanie trasy? Wszystko przez to, że za wcześnie skręciłam w prawo, wracając z plaży. Ulice w Naples biegną albo z północy na południe, albo z zachodu na wschód, więc nietrudno zorientować się w kierunkach. Trudniej znaleźć się na właściwej drodze – a to nie jest wcale takie łatwe.


🧠 PUENTA:

Aha! Puenta całej opowieści?

Ta biblioteka z kierunkowskazu… to nie była TA biblioteka 😂

Wniosek?
W prawo” nie zawsze znaczy „we właściwe prawo”.


✈️ EPILOG: Lot powrotny i małe spotkanie z rzeczywistością

Warszawa, Lotnisko Okęcie, dwa tygodnie później.

Z samolotu wysiadam ledwo żywa — cały lot przespałam w półśnie, półjawie.

W drodze po bagaż zaczepia mnie Krzysiek vel Naporex – czytelnik mojego bloga z platformy geoblog  🙂

Poznał mnie po zdjęciach!
Wow, jestem sławna! 😄

Okazało się, że śledził moją wycieczkę po USA, był w tym samym czasie w San Francisco i… do Polski wracaliśmy tym samym samolotem!

Co za zbieg okoliczności!

Chyba wypada powiedzieć:
What a small world!

Szkoda tylko, że pogadaliśmy tak krótko – każdy musiał iść w swoją stronę.

blondynka na rowerze w Naples na Florydzie
Ptactwo na Florydzie jest wszędzie

 

blondynka na rowerze w Naples na Florydzie
Floryda w styczniu. Mój rower 🙂

 

*Być może zainteresuje Cię także e-book: Jak tanio podróżować w każdym wieku i mieć z tego frajdę
Praca zdalna: pomysły na pracę online
Język angielski: indywidualne lekcje online
Alternatywa zawodowo-podróżnicza i 3 dodatkowe miesiące gratis: Workaway

Jeśli ten wpis okazał się dla Ciebie przydatny, możesz mnie wesprzeć, zapraszając na wirtualną kawę :). Bloga finansuję sama, jak widzisz – nie ma tu irytujących reklam, brak też sponsora. Postaw mi kawę na buycoffee.to

Planujesz podróż na Wyspy Kanaryjskie?

Sprawdź moje dwa sprawdzone produkty, które pomogą Ci przygotować się do wyjazdu!

E-book Kanaryjski Alfabet

E-book:
Kanaryjski Alfabet

Zobacz e-book
Spersonalizowany Plan Podróży

Spersonalizowany
Plan Podróży

Zobacz plan

Oszczędź czas i odkrywaj Kanary jak lokalsi!

2 Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ta historia wydarzyła się w styczniu jakiś czas temu na Florydzie. Wspominam ją zawsze z rozbawieniem, ponieważ z mojej perspektywy wtedy była nieco dramatyczna, ale i kuriozalna zarazem. Świetnie nadaje się na opowieść o przysłowiowej blondynce (w oryginale to ja), chociaż muszę też stanąć w swojej obronie, ponieważ sytuacja była – rzekłabym - ambiwalentna (trudne słowo).