Podtytuł tego wpisu powinien brzmieć: Kiedy blogerka spotyka blogerkę, czyli jak optymalnie spędzić dzień mając do dyspozycji samochód.

Pamiętam, że kiedy przybyłam na La Palmę końcem kwietnia, długo nie mogłam zrozumieć fascynacji tą wyspą. Słyszałam, że to ponoć najpiękniejsza spośród kanaryjskich wysp, nazywana po hiszpańsku La Isla Bonita. Musiało minąć kilka tygodni, zanim dotarłam do miejsc, które wywołały prawdziwy zachwyt i pozostały na długo w pamięci bloga, telefonu i mojej 🙂 Tym samym zaczęłam rozumieć tych, którzy się w La Palmie zakochali. Niestety, niektórych z tych miejsc już nie ma… (zerknij do tego wpisu).

Ta sama reguła sprawdziła się w przypadku Fuerteventury. Z uwagi na to, że moja obecna wyspa jest jeszcze gorzej skomunikowana środkami komunikacji publicznej niż La Palma, w najpiękniejsze miejscówki można dojechać (zazwyczaj) tylko samochodem. Po zakotwiczeniu najpierw na południu w Costa Calma, a potem ciut wyżej w Gran Tarajal, bardzo długo, trochę na własne życzenie, nie było mi dane dotrzeć do takich perełek jak Betancuria, Barranco de las Peñitas czy Ajuy.

Ale przyszła pora, aby się wreszcie ruszyć i wypuścić na zachodnie wybrzeże. Wszystko dzięki Paulinie Lewandowskiej, autorce bloga Z pamiętnika podróżoholika: Dzienniki latynoskie, i specjalistce od Ameryki Łacińskiej i Południowej. Paulina w jakiejś grupie podróżniczej natrafiła na mój komentarz o Kanarach i po przybyciu na Fuertę skontaktowała się ze mną.

Fuerteventury
blog Pauliny na FB

Sytuacja z wypożyczeniem auta na Wyspach Kanryjskich jest od mniej więcej od roku – mówiąc oględnie – kiepska. Wynajem jest po pierwsze bardzo drogi (średnio €40-€50 za dobę), a po drugie, dostępność tych aut jest mocno ograniczona. Paulinie udało się zarezerwować małego Forda Ka na piątek; wcześniej zaproponowała wspólne zwiedzanie wyspy i dotarcie m.in. do takich miejsc jak np. Ajuy, do którego nie dojeżdża żaden autobus. Niechaj Was nie zwiedzie nazwa tego miejsca, którą wymawia się …[ahuj] 🙂 Miejsce jest boskie i nie ma kompletnie nic wspólnego z jego fonetycznym odpowiednikiem.

Fuerteventury

Ale po kolei.

Jak zorganizować sensownie wycieczkę do najciekawszych miejsc mając do dyspozycji jakieś 8 godzin? Planem wyprawy zajęła się Paulina, dodatkowo musiałyśmy się wyrobić czasowo, bo Paulina wieczorem miała płynąć na sąsiednią Lanzarote. Poza tym, w sytuacji, kiedy dwie osoby nie mieszkają koło siebie, trzeba ustalić miejsce zborne. Czytając mapę wybrałyśmy sprawiedliwie Antiguę – kto nie zna Fuerty to jest to takie miejsce in the middle of nowhere , czyli pośrodku niczego, ale z dobrym dojazdem autobusem ode mnie z Gran Tarajal. Paulina wypożyczonym samochodem jechała z Corralejo. Pierwszy punkt wycieczki przewidywał Betancurię, która jest najstarszą kolonialną osadą na wyspie założoną na początku XV wieku przez rycerza Jeana de Bethencourt. Do 1834 roku stanowiła też stolicę wyspy. Usytuowanie wioski w dolinie w głębi lądu z dala od wybrzeża miało chronić osadę przed zakusami piratów, którzy przez kilka wieków plądrowali Wyspy Kanaryjskie bez umiaru. Tak, tak, miejscowa ludność miała tu po prostu przewalone! Największy szkodnik na planecie, czyli biały człowiek (chrześcijanin) z Europy mocno im tu napsuł krwi.

Fuerteventury
Dodatkową atrakcję wizyty w tym punkcie widokowym stanowią posągi dwóch ostatnich królów Maho, starożytnych mieszkańców wysp.

Po stromym podjeździe krętą drogą dotarłyśmy do punktu widokowego Mirador de Guise y Ayose, z którego w oddali widać już osadę jak na dłoni, a drugiej strony roztacza się widok na rozległe otwarte przestrzenie Fuerty. Uwaga: tu wieje gorzej niż w Kieleckiem i jest zimno! “Panowie” na zdjęciu to twardziele 😉 Dodam tylko, że piszę o temperaturach grudniowych. Latem zapewne będziecie błagać w tym miejscu o odrobinę cienia.

Fuerteventura
Betancuria i jej bogactwo kolorów

Obecnie Betancuria to malutka zabytkowa wioseczka z przepięknymi białymi domkami, kolonialną architekturą, sklepikami, kafejkami i rodzinną wytwórnią sera koziego, który jest do nabycia w większości sklepów na wyspie. Jest też kościół-muzeum i uroczy placyk przed nim, na którym utalentowany gitarzysta akustycznie uatrakcyjniał zwiedzającym niespieszne snucie się po uliczkach osady.

No tak, Betancuria ma klimat i wcale nie chce się tak szybko stamtąd wyjeżdżać, ale mając tylko kilka godzin do dyspozycji podążyłyśmy do następnej wioski, w której swój początek bierze wąwóz Barranco de las Peñitas. I tutaj jest prawie jak u Hitchcocka, czyli na początku jest dobrze, a potem robi się już tylko coraz lepiej.

Fuerteventury
To zupełnie inny krajobraz niż ten, do którego przyzwyczaiła mnie Fuerteventura

Po raz pierwszy zobaczyłam na Fuercie zbiorniki wodne wewnątrz lądu, olbrzymie głazy, strome skały, zaporę i dość spore góry. Wśród zboczy wąwozu ukryta jest też maleńka biała kapliczka, która ukaże się twoim oczom dopiero po minięciu zapory. Po stromych skalnych ścianach śmigają kozice z małymi i jest to bardzo osobliwy widok.

Fuerteventury
Wąwóz i jego niespodzianki

Niestety, w najlepszym momencie musiałyśmy zawrócić, bo czekała nas jeszcze wisienka na torcie, czyli wspomniany już wcześniej Ajuy [ahuj ] nad oceanem i jaskinie.

WSKAZÓWKA DLA NIEZMOTORYZOWANYCH: Do Betancurii można dojechać autobusem z Puerto del Rosario (2x dziennie). Ten sam autobus ma końcowy przystanek w następnej wiosce Vega de Rio Palmas. Stąd można zrobić sobie pieszą wycieczkę w dół wąwozu i z powrotem. Oczywiście da się też dojść nad ocean do Ajuy, ale to wymaga dużej ilości czasu oraz zorganizowania sobie stamtąd transportu powrotnego do najbliższego przystanku autobusowego 🙂 Są taksówki lub autostop.

Po przejechaniu krętej górskiej drogi w stronę Pajary mija się kilka punktów widokowych, z których jeden, Mirador Las Peñitas, w szczególności upodobały sobie lokalne wiewiórki. Te śmieszne, dziarskie gryzonie prawie w ogóle nie boją się ludzi, bo wiedzą, że dostaną od nich jakieś smakołyki. Karmienie wiewiórek jest tutaj zabronione, ale czego nie zrobią niektórzy, aby złapać fotkę z wiewiórką i wrzucić na Insta?

Fuerteventura
W drodze do Pajary -tu są wiewiórki 😉

Pajara to ostatnia miejscowość przed rozwidleniem dróg, z których jedna – ta w prawo – prowadzi już prosto w dół do oceanu. Zanim napiszę coś o Ajuy, chciałabym Wam polecić tę uroczą wioskę, którą odwiedziłam kilka miesięcy wcześniej. Wioseczka maleńka, ale też z klimatem, pięknym parkiem i ukwieconymi krzewami, architekturą z czasów kolonialnych, kościołem i dwiema przyjemnymi knajpkami.

Pajara

O zabytkach w Pajarze napisano co najmniej kilkanaście blogów, więc ja sobie daruję. Więcej zdjęć możesz zobaczyć na moim Instagramie. Natomiast zdecydowanie polecę Wam w tym miejscu “pozornie niepozorną” mini galeryjkę sztuki ulokowaną w garażu tuż przy banku. Nad garażem mieszka i ma swoją pracownię nasz rodak, Piotr Demitraszek i dla domyślnych przekazuję pomysł na niebanalną pamiątkę z Fuerty 😉 A tu Instagram Piotra.

Fuerteventury
Ajuy

No i wreszcie zbliżam się do finału, czyli nadmorskiego Ajuy oraz jaskiń. W dniu, w którym przybyłyśmy do wioski żywioł oceanu był nieziemski. Potężne fale, huk oceanu, piękne rozbłyski popołudniowego słońca na powierzchni wody, klifowy brzeg w tej części wyspy stanowiły kropkę nad i całej wycieczki.

Agata Palach - Fuerteventura
Jedno z nielicznych zdjęć, na których jestem ja 🙂

Ze względu na brak czasu zeszłyśmy tylko do jaskiń i zdążyłyśmy wypić kawę z widokiem na te cudne zjawiska natury, ale jeśli komuś się nie spieszy, to można sobie zrobić fajny spacer górą klifów i spojrzeć na otwory jaskiń z innej perspektywy.

Fuerteventury
Kształt jakiego kraju podpowiada Wam wyobraźnia?

A tak w ogóle to warto zostać tutaj na zachód słońca – wszak jest to zachodnie wybrzeże wyspy, czego nie da się doświadczyć u mnie ‘na wschodzie” w Gran Tarajal.

Fuerteventura
Jaskinie w Ajuy. Niestety, nie pachnie tu dobrze…
Fuerteventura
Plaża w Ajuy

Paulina, zanim złapała wieczorny prom na Lanzarote, odstawiła mnie do Puerto del Rosario, gdzie czekała na mnie już właścicielka sympatycznego airbnb, Maria. U niej zatrzymałam się na dwie kolejne noce – dostęp do łazienki z ciepłą wodą (w marinie w Gran Tarajal jest tylko zimna woda!), przytulny pokój z dostępem do Netflixa, czajnika, napojów i przekąsek przekonał mnie, że było warto się tu zatrzymać 😉 Stąd podczas weekendu zrobiłam sobie dwa wypady na północ, o czym napiszę kolejnym razem.

Podsumowując, czasem fajnie jest, kiedy blogerka spotka blogerkę. Zwłaszcza jeśli obydwie zgadzają się w kwestiach zasadniczych i wiesz już, że to równa ziomalka 😉

Jeśli ten wpis okazał się dla Ciebie przydatny, możesz mnie wesprzeć, zapraszając na wirtualną kawę :). Bloga finansuję sama, jak widzisz – nie ma tu irytujących reklam, brak też sponsora. Postaw mi kawę na buycoffee.to

Sprawdź też, bo warto 🙂

Sprawdź, bo warto:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *